15 wrz 2015

Pożegnanie




Sara:  Licznik po prawej stronie pokazuje 400 dni, czyli jak możecie się domyślić, nasz pierwszy rok w Stanach jakiś czas temu dobiegł końca. Od miesiąca mieszkamy już z nowymi rodzinami w innym miejscu, ale gdzie dokładnie i co u nas aktualnie się dzieje, dowiecie się z przyszłych postów. Dziś pora się pożegnać z Colorado. Na początku sierpnia, postanowiłyśmy wykorzystać dni urlopu które nam zostały i wyjechałyśmy na krótki trzydniowy roadtrip. Miejscem w którym się zatrzymałyśmy było Glenwood Springs, położone w zachodniej części Colorado. Na pierwszy dzień naszej wyprawy miałyśmy zaplanowane zobaczenie wiszących jezior - Hanging Lake, miejsce to położone jest 11 km od miejscowości w której miałyśmy hotel. Aby dostać się do jeziora należy pokonać 2 km wspinając się. Jest to jedno z bardziej popularnych miejsc turystycznych, mimo tego parking jest dość ograniczony, więc czasami trzeba czekać na miejsce.
My dotarłyśmy tam koło godziny 14/15 i żeby zaparkować musiałyśmy odczekać w kolejce 15 minut, rozmawiając w tym czasie z bardzo miłym leśniczym. Po zjedzeniu szybkiego lunchu i zaopatrzeniu się w najważniejsze rzeczy - buty trekkingowe, krem przeciwsłoneczny i zapas wody, wyruszyłyśmy w górę. Sama droga nie jest bardzo  trudna, szczególnie jeśli się ma dobre obuwie, jednak może być wyczerpująca, zwłaszcza gdy panuje typowa pogoda dla Colorado(sucho+30 stopni). Po drodze widziałyśmy mnóstwo rodzin z małymi dziećmi, którzy jednak w pewnym momencie rezygnowali i schodzili z powrotem, bo maluchy nie dawały rady.



Gdy po jakiejś godzinie wspinania dotarłyśmy do celu, widok jak zobaczyłyśmy wynagrodził nam całą tą wędrówkę. Jezioro jest naprawdę niesamowite! Chociaż na Glenwood Canyon, który można było zobaczyć ze ścieżki też nie mogłam się napatrzeć. Na górze panowała niesamowita cisza i spokój, wokoło można było zobaczyć kilka niebiesko-czarnych ptaków (steller's jay) i biegających wiewiórek(chipmunk). Po zrobieniu wielu zdjęć i kilkunastu minutach spędzonych na podziwianiu widoku, ruszyłyśmy z powrotem. Schodząc w dół, należy być baaardzo ostrożnym, na ścieżce znajduję się mnóstwo kamieni i zakrętów. Gdy byłyśmy już prawie na dole, zobaczyłyśmy migające światła karetki i sanitariuszy którzy właśnie znosili kogoś z góry, lepiej więc dać sobie więcej czasu i schodzić powoli, żeby tak właśnie nie skończyć. Wykończone porankiem spędzonym w samochodzie, wędrówką w górę i niesamowitym upałem w końcu dotarłyśmy do naszego hotelu.







Na miejscu okazało się że hotel jest prowadzony przez polską rodzinę i dzięki temu dostałyśmy pokój z dwoma wielkimi łóżkami zamiast jednego tak jak zarezerwowałyśmy w tej samej cenie! Wieczór spędziłyśmy na spacerze po Glenwood Springs, po drodze znalazłyśmy kolejny rodzimy akcent - polską restauracje! Kolejnego dnia wczesnym rankiem, zapakowałyśmy się w samochód i ruszyłyśmy w dalszą drogę do głównego celu naszej całej podróży, czyli stanu Utah a dokładnie Parku Narodowego Arches. Park ten znajduje się blisko granicy z Colorado, obok miejscowości Moab. Na terenie rezerwatu można zobaczy kilkanaście łuków skalnych, najbardziej znany to 20-metrowy Delicate Arch, który jest znakiem rozpoznawalnym stanu Utah, aby dojść do łuku należy pokonać ścieżkę o długości 2,5 km. My jednak się na to nie zdecydowałyśmy, ponieważ panował niesamowity upał (prawie 40 stopni!) i nie miałyśmy też na to czasu, Delicate Arch mogłyśmy podziwiać więc jedynie z oddali. Wejście do Parku kosztuje 10$(samochód osobowy, wejście ważne przez 7dni) . Rezerwat można zwiedzać poruszając się autem, ponieważ punkty widokowe są od siebie trochę oddalone. Odwiedzenie wszystkich punktów zajmuję 3-4 godziny. Na obszarze parku znajduje się także pole kempingowe, dla osób które chcą zostać tam trochę dłużej.








My nasze zwiedzanie zakończyłyśmy koło godziny 16, miałyśmy więc jeszcze chwilę czasu aby udać się do Moab, żeby zakupić pamiątkowe koszulki i zjeść obiad po czym udałyśmy się w trzy godziną podróż powrotną do hotelu. Glenwood Springs, jest popularne dzięki basenom z gorącymi źródłami które znajdują się na jego terenie(moja host rodzina lubi tam jeździć szczególnie zimą, nie dziwie się dlaczego). Dzień postanowiłyśmy więc zakończyć godzinnym pobytem w źródłach, gdzie temperatura wody osiąga 40 stopni Celsjusza. Było to idealne zakończenie całego dnia zwiedzania!




W środę rano, po wymeldowaniu się z hotelu( Silver Spruce - polecam!) ruszyłyśmy w podróż powrotną, jednak po drodze miałyśmy zaplanowane odwiedzenie kolejnego miejsca - Aspen. Miasto to znajduję się godzinę drogi od Glenwood i najbardziej znane jest jako słynny ośrodek narciarski. Szczerze mówiąc, miejscowość ta nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, nie różni się niczym szczególnym od innych miast stanu Colorado. Zjadłyśmy tam szybki lunch i ruszyłyśmy dalej, nie chciało nam się wracać z powrotem na główną autostradę prowadzącą do Denver, zaufałyśmy więc gps'owi i wybrałyśmy drogę przez góry.



Przyznam, że droga do najłatwiejszych nie należała, a my byłyśmy trochę przestraszone, jechałyśmy blisko krawędzi, ciągle pod górę, pokonując mnóstwo krętych zakrętów, w pewnym momentach nie było zasięgu więc gps przestawał działać, jednak mimo tego dałyśmy rade a raczej Dominika dała rade, bo to ona prowadziła(dzięki!). Po wjechaniu na górę naszym oczom ukazała się tabliczka z informacją, że droga którą właśnie pokonujemy to tak zwany Independence Pass, droga zamykana na początku listopada i otwierana ponownie do publicznego użytku w maju. Na górze znajduję się także niewielki parking, na którym musiałyśmy się zatrzymać, bo widok jaki się rozprzestrzeniał dookoła nie pozwolił na bezinteresowne jego ominięcie. Z punktu widokowego mogłyśmy podziwiać, najwyższy szczyt Colorado - górę Mount Elbert. Mimo, tego iż trochę zabłądziłyśmy było warto! Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak niesamowity i piękny jest ten stan! Stwierdziłyśmy, że taki widok to idealne zakończenie naszego rocznego pobytu w Colorado! Bardzo trudno było się "zebrać" i ruszyć dalej, bo mogłabym siedzieć tam godzinami! Zjeżdżając z góry, byłyśmy już zupełnie w lepszym humorze niż wjeżdżając na nią, słuchając Nirvany i wspominając nasze wszystkie dotychczasowe przygody zakończyłyśmy naszą ostatnią podróż po moim(naszym?) ulubionym stanie. Szczerze mówiąc, Colorado nigdy nie było na mojej liście miejsc do odwiedzenia, jednak teraz po roku tam spędzonym, jestem bardzo wdzięczna, że właśnie tam znalazłam moją pierwszą host rodzinę! Wszystkim polecam odwiedzenie tego stanu, choć raz, szczególnie jesienią - jest magicznie! Na pewno jeszcze tam wrócimy!



                                                                            Sara &Dominika



2 komentarze:

  1. Wszyscy chwala Kolorado za piekne szlaki i widoki. Ja bylam kilka razy, w strefie powietrznej hihihi. Sa ode mnie loty nawet 80dolarow w dwie strony do Denver, moze skorzystam! Ach te Stany, tyle miejsc do zobaczenia tak malo czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale widoki! Mam nadzieję, że też w niedługiej przyszłości odwiedzę to miejsce!!

    OdpowiedzUsuń

How I Moved To The USA. All rights reserved. BLOG DESIGN BY Labinastudio.
Back to Top