23 paź 2014

Colorado wita!

Sara: oj, chyba mamy małe opóźnienie z notkami...ups! mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia uda nam się wyjść na prostą(zaplanowane są jeszcze 4 posty).Jak sam tytuł wpisu na to wskazuję, dziś wszystko to, co wydarzyło się po training school, czyli przybycie do host rodziny! Z NYC do Denver leciałam z trzema współlokatorkami z pokoju, jednak kontaktu nie miałyśmy żadnego. Szwedka wiecznie "siedziała" na telefonie a dwie Niemki ciągle rozmawiały w swoim języku. Po krótkiej przesiadce w Dallas ruszyłyśmy w stronę Denver.
I to właśnie ten lot był chyba najbardziej stresującym(z NYC cały przespałam) oczywiście stresowałam się tym jak będzie wyglądało moje spotkanie face to face z hostami...czy ich w ogóle rozpoznam?a co jak zapomnieli i nikt mnie nie odbierze? o czym będziemy rozmawiać? co jak dzieci mnie nie polubią? W pewnym momencie nawet zaczęłam się zastanawiać co mnie podkusiło, żeby się w ogóle do tej Ameryki wybrać. Jednak w tamtym momencie nie było już mowy o odwrocie i ucieczce, na co przyznam trochę ochotę miałam(głupia ja!). Trzeba było "zacisnąć zęby" i spróbować zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie. Wychodząc do holu przylotów z wielkim "proszę polubcie mnie" uśmiechem na twarzy, nasłuchiwałam czy może ktoś nagle zacznie mnie wołać i gorączkowo szukałam twarzy, które chociaż trochę były by podobne do tych które tylko raz! i to jeszcze miesiąc wcześniej widziałam na skypie(ha! nie tylko ja mam problemy z pamięcią, host jadąc na lotnisko wrzucił sobie moje zdjęcie na telefon, żeby móc mnie odnaleźć).

chyba Dallas...

Niestety nikogo znajomego nie widziałam, dwie moje współlokatorki od razu znalazły swoje rodziny, rzuciły więc pożegnalne "bye" i ruszyły w stronę odbioru bagaży, a ja stałam i czekałam... i czekałam... i zaczęłam sobie myśleć "no świetnie, dzięki Sara sprawdziły się twoje obawy, zapomnieli..." i co teraz? na szczęście w tym nieszczęściu nie byłam sama. Po jedną z Niemek też nikt się nie zjawił, postanowiłyśmy, że jeszcze trochę poczekamy i później zaczniemy działać.
Po prawie trzydziestu minutach czekania zdecydowałyśmy iść odebrać nasze bagaże i sprawdzić czy może tam ktoś na nas nie czeka. Pomysł okazał się "strzałem w dziesiątkę"(szkoda,że tak późno) od razu zobaczyłam mojego hosta z dzieciakami, jak później mi powiedział już był w trakcie literowania mojego nazwiska,żeby mnie mogli wywołać przez głośniki(ale wstyd!). No cóż. Wszystko sobie wyjaśniliśmy: "nie, nie zgubiłam się, nie, nie było żadnych problemów...ja po prostu czekałam tam gdzie wszyscy". Zapakowaliśmy dzieciaki do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu, jak się okazało, jak zwykle moje obawy nie miały podstaw, większość czasu to host nawiązywał rozmowę, więc nie było mowy o niezręcznej ciszy, podróż do Longmont(czytaj domu) zajęła nam jakąś godzinę. Na wejściu przywitała mnie hostka pokazała mój pokój i zostawiła bym mogła się spokojnie rozpakować. Szybko więc się wypakowałam, odnalazłam i wręczyłam wcześniej przygotowane prezenty i wymęczona padłam na łóżko. Pierwszy weekend spędziłam na poznawaniu co gdzie się znajduje w domu, rodzina także zapewniła mi typowy dla ich sobót objazd po sklepach (nadal nie ogarniam costco) w celu zgromadzenia zapasów na nadchodzący tydzień. 

Colorado przywitało mnie tęczą!


W niedziele rano natomiast wybraliśmy się do zoo w Denver, a resztę dnia spędziłam na odsypianiu jeszcze odczuwalnej zmiany czasu. Cały pierwszy tydzień spędziłam na "pod okiem" host taty, który wyjaśniał i pokazywał jak mniej/więcej wygląda dzień dzieciaków. 


yeey! zoo

moje ulubione zwierze...oczywiście zaraz po jednorożcu ;)




Podsumowując: Godziny pracy są idealne. Pracuje od poniedziałku do piątku od 7 do 16, w tym mam około 2 godziny w ciągu dnia wolnego, kiedy to dzieci mają drzemkę + w każdy poniedziałek zaczynam od 11.30, bo bliźniaki spędzają poranki z dziadkami. Myślę, że rodzina pasuje do mnie idealnie, host tata ma specyficzne poczucie humoru, które ja o dziwo zdaje się nawet łapać (sarkazm też!). Host mama jest bardziej spokojna ale to ona tak naprawdę "rządzi" w tej rodzinie i ogarnia wszystkie sprawy, jednym słowem superwoman ;) Dodatkowo oboje rodziców tak jak ja są fanami filmów o superbohaterach! Dzieciaki są przesłodkie, po prostu nie da się na nich długo złościć(nawet jeśli zamiast spać, krzyczą całą noc i nie dają mi spać) uwielbiają się przytulać, wszystko co związane ze zwierzętami oraz jak się im czyta książki (curious george!). Czasami kiedy kończę pracę, przychodzą pod drzwi mojego pokoju i pukają,żeby ich wpuścić, więc myślę, że chyba nawet przypadłam im do gustu ;) ostatnio, gdy miałam słuchawki na uszach i nie słyszałam pukania, znalazłam ślad po tym, że jednak ktoś pod drzwiami był, mianowicie przepchniętą do mojego pokoju pod drzwiami książkę(urocze). Jedyną raczą która trochę mnie irytuje jest miejsce zamieszkania. Longmont  nie należy do miast gdzie wiele się dzieje, praktycznie nic tu nie ma(poza widokami i świetną lodziarnią) wszystkie au pair z mojej grupy mieszkają w Boulder, oddalonego około 40 minut jazdy samochodem. 


ah! te widoki...
typowy dom na moim osiedlu

jeszcze więcej gór

okolice głównej ulicy w Longmont

Niedawno dopiero do mojej miejscowości trafiła nowa au pair, jednak nie miałam jeszcze okazji jej poznać. Ogólnie, jak na razie jest bardzoooo dobrze i nie potrzebnie(jak zwykle) się stresowałam. Aaaa i co najważniejsze Dominika mieszka 20 min. drogi ode mnie, więc często się spotykamy, już mamy zaplanowaną pierwszą podróż, ale na razie o tym ciiii!


uwielbiam naszą wycieraczkę





Sara &Dominika



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

How I Moved To The USA. All rights reserved. BLOG DESIGN BY Labinastudio.
Back to Top