Dominika: Ostatnio słabo u mnie z
organizacją czasu, a wszystko przez to, że tak wiele się dzieje! Jestem w USA
już trzeci tydzień, więc mam sporo zaległości na blogu. Przez chwilę nawet
zapomniałam, że go założyłyśmy. Muszę zatem cofnąć się w czasie. Zacznijmy od podróży!
Jestem na lotnisku i po raz setny sprawdzam czy wszystko zabrałam (przecież w
drodze na lotnisko coś mogło wyparować z walizki) Więc sprawdzam:
paszport-jest, wszelki możliwe dokumenty-są, czy zabrałam wszystkie
najpotrzebniejsze rzeczy?- okaże się na miejscu. Czas na ważenie walizki z
nadzieją, ze nie przekroczy magicznych 23kg ( wymóg British Airlines) i nie
trzeba będzie dopłacać. Jest 22,7 kg czyli idealnie. Niestety nie dla mnie! Z
Nowego Jorku lecę do Minnesoty, gdzie dołączę na weekend do mojej host rodziny,
która właśnie tam spędza wakacje.
A wymagania amerykańskich linii lotniczych są różne. SouthWest Airlines, za pomocą których dotrę do Minnesoty, ma inne ograniczenia wagowe-22,5 kg. No więc szybkie przepakowanie kilku rzeczy z bagażu głównego do bagażu podręcznego i sprawdzam jeszcze raz. 22,3kg-świetnie! Można się odprawiać. I tutaj też było dosyć zabawnie. Najpierw pani wydaje mi kartę pokładową z nie moim nazwiskiem. Na szczęcie w porę zauważyłam! Więc wracam, wyjaśniam sytuacje, dostaję nowe karty pokładowe (tym razem z moim imieniem i nazwiskiem) tyle tylko, że obie są na lot z Londynu do Nowego Jorku?! Wracam więc jeszcze raz. Wow, za trzecim podejściem w końcu się udało! Czas na najtrudniejszy moment- pożegnanie z bliskimi. Starałam się z całych sił nie rozkleić (nie mam zwyczaju płakać w miejscach publicznych), jednak łezka w oku się zakręciła. So close. Długa kolejka do kontroli bagażowej i kilka dodatkowych minut na pomachanie bliskim..I jesteśmy po drugiej stronie. Jeszcze nie dociera do mnie co tak właściwie się dzieje. Kolejna podróż samolotem, nic nowego! Rozmowy z innymi Au pair, kontrola paszportowa i już jesteśmy na pokładzie samolotu do Londynu.
A wymagania amerykańskich linii lotniczych są różne. SouthWest Airlines, za pomocą których dotrę do Minnesoty, ma inne ograniczenia wagowe-22,5 kg. No więc szybkie przepakowanie kilku rzeczy z bagażu głównego do bagażu podręcznego i sprawdzam jeszcze raz. 22,3kg-świetnie! Można się odprawiać. I tutaj też było dosyć zabawnie. Najpierw pani wydaje mi kartę pokładową z nie moim nazwiskiem. Na szczęcie w porę zauważyłam! Więc wracam, wyjaśniam sytuacje, dostaję nowe karty pokładowe (tym razem z moim imieniem i nazwiskiem) tyle tylko, że obie są na lot z Londynu do Nowego Jorku?! Wracam więc jeszcze raz. Wow, za trzecim podejściem w końcu się udało! Czas na najtrudniejszy moment- pożegnanie z bliskimi. Starałam się z całych sił nie rozkleić (nie mam zwyczaju płakać w miejscach publicznych), jednak łezka w oku się zakręciła. So close. Długa kolejka do kontroli bagażowej i kilka dodatkowych minut na pomachanie bliskim..I jesteśmy po drugiej stronie. Jeszcze nie dociera do mnie co tak właściwie się dzieje. Kolejna podróż samolotem, nic nowego! Rozmowy z innymi Au pair, kontrola paszportowa i już jesteśmy na pokładzie samolotu do Londynu.
(2h lotu późnej) Lotnisko Heathrow ( a raczej
największy labirynt w jakim dotychczas byłam) Nadal jestem w szoku, że nigdzie
nie zabłądziłyśmy (a to jest sukces!). Podróż po całym lotnisku, kolejna
kontrola ( serio?), chwila czasu na zjedzenie czegoś i znowu na pokład
samolotu. Jako, że leciałyśmy z Londynu nie mogło obyć się bez opóźnienia z
powodu pogody (żadna niespodzianka-deszcz w Londynie). Po prawie godzinie
siedzenia w samolocie, rozpoczynamy ponad 6 godzinny lot do NYC!
I tak po
długiej i męczącej podróży jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko jedna kontrola (i
kolejna ogromna kolejka), trochę nerwów i moja kolej. Podchodzę, podaję
paszport i czekam. A pani spoglądając na mój paszport mówi do mnie „dzień
dobry”. Trochę zdezorientowana odpowiadam „dzień dobry”. Dwa kolejne pytania po
polsku i słyszę „udanego pobytu w USA”. To się nazywa mieć szczęście! Jeszcze
tylko odnalezienie walizki. Cóż za radość zobaczyć ją takim stanie w jakim ja
nadałam! I jesteśmy. Dołączamy do reszty dziewczyn i czekamy na przedstawiciela
z Cultural Care. „Odhaczenie się” na liście, zapakowanie bagaży i kolejna godzina
drogi do Training School na Long Island. Po dotarciu na miejsce, otrzymaniu
wszystkich informacji, rozkładu zajęć i kluczy do pokoi, nareszcie można wziąć
prysznic i położyć się spać. Cudowne 3 godziny snu.. i pobudka. Śniadanie,
zajęcia, przerwa na lunch, zajęcia- tak minął pierwszy dzień w szkole. Drugi
specjalnie się nie różnił od pierwszego (po za tym, że zajęcia trwały dłużej),
jednak były one ciekawsze, a mam tu na myśli zajęcia z komunikacji oraz zajęcia
z policjantem. Lekcje w klasach nie należały do najbardziej fascynujących. Przez
większość czasu czułam się jak w podstawówce ( czytanie na głos i robinie
plakatów) Ale cóż, nie ma wyboru, zajęcia są obowiązkowe. Dlatego fajną odmianą
były wspomniane wcześniej zajęcia z komunikacji, przede wszystkim za sprawą
osób, które je prowadziły- świetni ludzie! Ostatni dzień zajęć, tym razem
czysto praktycznych- lekcje pierwszej pomocy. Ja osobiście tak zaangażowałam
się w ratowanie mojego manekina, że nabawiłam się odcisków na dłoniach. Ale
udało mi się go uratować! (tak myślę). W tym dniu zajęcia trwały krócej, a to
za sprawą wyczekiwanej wycieczki do NYC!!!
Dominika & Sara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz