2 gru 2015

Chicago


Chicago było jednym z miast znajdującym się na naszej liście miejsc do odwiedzenia, ale ten weekendowy wyjazd był dość spontaniczny, gdyż zupełnie przez przypadek natrafiłam  na wyprzedaż biletów linii lotniczych (no dobra nie taki znowu przypadek, bo sprawdzam ceny biletów lotniczych regularnie, takie hobby:), ale 50$ za bilet z L.A. do Chicago, takiej okazji nie można było nie wykorzystać. Tak więc szybka konsultacja z host rodzinami i bookowałyśmy loty do Illionis. Koszty biletu powrotnego w większości pokryły vouchery, które otrzymałyśmy z SouthWest w ramach przeprosin za nieprofesjonalne potraktowanie nas podczas nieszczęsnego lotu do Texasu. Zatem loty do Chicago wyniosły nas bardzo niewiele.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany piątek a raczej noc z piątku na sobotę. Walizka czekała spakowana dużo wcześniej, więc po pracy szybki prysznic,wskoczenie w wygodne dresy i w drogę na lotnisko. Z Sarą spotkałyśmy się na lotnisku, gdzie mnie podrzuciła koleżanka, a Sara wzięła shuttle z Newport. Wylot o 00:30, 4 godziny lotu, zmiana czasu i w ten sposób po 6 rano znalazłyśmy się w Chicago! Wykończone lotem, podczas którego trudno było wypocząć, spędziłyśmy trochę czasu na lotnisku, pijąc kawę, jedząc śniadanie i próbując się obudzić, postanowiłyśmy też przebrać się i przygotować do zwiedzania, w lotniskowej łazience(poczułam się trochę jak w filmie The Terminal z Tom'em Hanks'em). Check in w naszym hostelu był popołudniu, więc zdecydowałyśmy się wyszykować na lotnisku, a walizki tylko podrzucić do przechowalni w naszym hostelu i ruszyć na miasto. Udało nam się znaleźć fajne miejsce na nocleg, w dobrej lokalizacji. bo blisko metra (i tylko jakieś dwa przystanki od centrum Chicago!) i wśród różnych sklepików i restauracji. Po odstawieniu bagażu i dotarciu do centrum, zanim udałyśmy się do pierwszego, obowiązkowego punktu dla wszystkich turystów odwiedzających Chicago, zrobiłyśmy się głodne (suprise, suprise). Po przystanku w Panera Bread, w końcu znalazłyśmy się przy słynnej fasolce, mieszczącej się w Millenium Park. Dokładna nazwa rzeźby to "Cloud Gate"a ze względu na swój kształt nazywana The Bean. Po zrobieniu zdjęć, pochodziłyśmy trochę po samym parku a następnie pobłądziłyśmy po samym Chicago, Nie wiem w jaki sposób, ale nagle znalazłyśmy się w MAC Cosmetics i wyszłyśmy z nowymi szminkami. Mam wrażenie, że nasze wyjazdy robią się coraz dziwniejsze i zdecydowanie mamy poważny problem z zakupami! Shopping nas wykończył, a że nasz plan zawierał wyjście do baru tego dnia wieczorem postanowiłyśmy wrócić do hostelu i trochę odpocząć(starość). Zatrzymałyśmy się w Urban Holiday Lofts Chicago Hostel. Pokój z prywatą łazienką i łóżkiem piętrowym był naprawdę uroczy, zaraz obok pokoju na naszym pietrze znajdowała się kuchnia z jadalnią, kanapami, telewizorem i różnymi grami i komputerami, co kto lubi. Następnego dnia odwiedziłyśmy Lincoln Park Zoo. Stamtąd też podziwiałyśmy skyline Chicago, po spacerze w Zoo (jednym z niewielu darmowych Zoo w USA) przyszedł czas na punkt kulminacyjny wyjazdu-polska dzielnica! Jak wiadomo Chicago to największe poza Polską skupisko Polaków i ludności pochodzenia polskiego. W Chicago istnieją trzy głównie polskie dzielnice a najbardziej znaną jest Polish Village. Na początek znalazłyśmy polską restaurację-wybór padł na Staropolska Restaurant. Trafiłyśmy akurat na prawdziwą polską imprezę urodzinową, było głośno, było polskie jedzenie, polska muzyka, wszyscy rozmawiali w naszym języku, poczułam się jak w domu! Jako, że nie mogłyśmy się zdecydować, który polski przysmak wybrać, zdecydowałyśmy się zamówić polski talerz, który po prostu zawierał wszystko-pierogi, bigos, polską kiełbasę, gołąbka, krokieta. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi tego wszystkiego brakowało! Potem trafiłyśmy do polskiego sklepu, gdzie kompletnie straciłam już kontakt z rzeczywistością i brałam co tylko zobaczyłam-tyle radości!! Po tym ekscytującym popołudniu znowu wybrałyśmy się do baru, a raczej barów-trzeba było sobie odbić te wszystkie pracujące weekendy. Zmieniając lokale w pewny momencie znalazłyśmy się na Navy Pier przy linii  brzegowej jeziora Michigan i podziwiałyśmy jak niesamowite Chicago jest nocą. Ostatniego dnia, w poniedziałek przed wyruszeniem na lotnisko chciałyśmy zaliczyć kolejną atrakcję turystyczną-Skydeck w Willis Tower czyli słynne przeszklone obserwatorium skąd można podziwiać Chicago. Niestety pogoda nam nie dopisała, było dość pochmurnie i mgliście, na miejscu powiedziano nam, że widoczność na górze wynosi dzisiaj 0%, lekko rozczarowane postanowiłyśmy się przejść jeszcze raz ulicami Chicago przed udaniem się w stronę lotniska. Mimo to, Chicago plasuje się wysoko na liście moich ulubionych miast!



                                                                                Dominika & Sara

4 komentarze:

  1. Jak bylam w Chicago to bylo milion stopni. Super miasto jeszcze lepsze wspomnienia. Tez mialam lot nocny i przez dwa nastepne dni bylam zombie lol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, nocne loty do przyjemnych nie należą, ja planowałam sobie, że cały lot prześpię ale jak zwykle nic z moich planów nie wyszło bo nie mogłam usnąć :/ ale miasto świetne!

      Usuń
  2. Ale slicznie <3 To co w planach następne? Mam nadzieję że posty będą częściej bo uwielbiam je czytać :) Pozdrowienia z pochmurnego Zakopanego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło to słyszeć!Dzięki! Relacja z tego co było następne już niedługo! (środa/czwartek?) Również pozdrawiamy!

      Usuń

How I Moved To The USA. All rights reserved. BLOG DESIGN BY Labinastudio.
Back to Top